Góry ach te góry i doliny

Maciek uwielbia podróże i poznawanie zakątów Polski. Z racji, iż jesteśmy rodziną zdecydowanie zakręconą pozytywnie nie ma czegoś takiego…zima, zimno, ,śnieg pada, nie damy rady, ssak nie zadziała etc. Fakt pilnuje swoich spraw, szczegółowo sprawdza listę swoich „przydasi” ( cewniki, rurki tracheostomijne, podkładki, nakładki, worek ambu, respirator, filtry do respiratora, etc…) czy są spakowane. Lubi też poznać szczegóły drogi którą będziemy podążać do celu jak i samego miejsca zakwaterowania (najlepiej by nie było barier architektonicznych, a jak już są to żeby była opcja ich pokonania np.winda, platforma podjazdowa).

W tym roku starszy syn zaproponował wyjazd prawdziwie rodzinny, pokoleniowy (dwóch braci, rodzice i babcia). Celem było Zakopane. Bez mała przez całą podróż pomagał tacie w trakcie jazdy przy zmianie biegów, trzymając swoją dłoń na dźwigni zmiany biegów. Z kilkoma przystankami dotarliśmy do celu po  5 godzinach jazdy.       Zastaliśmy zielone zbocza gór zamiast śniegu i dodatnią temperaturę. Ranek  zaś powitał nas opadami intensywnego śniegu a kolejny wieczór mocno minusową -17C temperaturą.

Miejsce naszego zakwaterowania, to dom z duszą, gdzie wchodzenie po drewnianych schodach okazało się że dom „żyje”. Pokój przestronny z werandą – patio ogrzewanym i cudownym widokiem na Śpiącego Rycerza – Giewont oraz Kasprowy Wierch. Kuchnia ogólno dostępna z pełnym wyposażeniem a obok salon z mocnym dębowym stołem i fotelami, gdzie można było przysiąść i pogawędzić z gośćmi. Tak też się działo gdy wracaliśmy z naszych wędrówek.

Fajnie nam się rozmawiało z młodymi ludźmi, Dawid i Justyna, pozdrawiamy ich serdecznie, rzadko w dzisiejszej dobie życia można spotkać tak otwartych, chętnych do rozmów ludzi.

Pierwszego dnia pobytu wyruszyliśmy „szlakiem” wspomnień Babci, gdy swego czasu chętnie przyjeżdżała do Zakopanego na wędrówki po górach i samym Zakopanem.

Kolejny dzień, był dniem sportu dla starszego syna i ich taty na stokach Kotelnicy  Białczańskiej w Białce Tatrzańskiej. Korzystając ze słonecznej pogody najpierw zażywaliśmy z Maćkiem i Babcią kąpieli słonecznej, później zaś spacerowaliśmy u podnóża tras zjazdowych i wśród pensjonatów podziwiając panoramę.

Być w Zakopanem i nie widzieć Morskiego Oka, nie przystoi. Zatem po raz drugi zimą a czwarty w ogóle wykorzystując tak zwane słoneczne okienko pogodowe ruszyliśmy z Palenicy Białczańskiej, która znajduje się na 990m n.p.m. wraz bratem Marka i jego kolegą. Początkowo tata Janusz podpierając się kijami  nordic walking ciągnął Macieja z pomocą liny na wózku a ja mu w tym pomagałam pchając wózek pod górę. Bardzo pomocne okazało się  specjalne koło nakładka FreeWheel która poprawia mobilność wózka i otwiera nowe możliwości podróżowania, a takie zakupiło swego czasu dla Maćka Stowarzyszenie http://www.mozesz.org, którego Maciek jest podopiecznym.

Na małą chwilę zatrzymaliśmy się przy Wodogrzmotach Mickiewicza, gdzie łączy się Dolina Białki I Dolina Roztoki, wsłuchać się w szum płynącego Potoku Roztoka. Nieco powyżej nastąpiła zamiana i brat Marek ciągnął dalej Macieja. W  niecałe dwie  godziny mijając wielu turystów dotarliśmy do schroniska nad Morskim Okiem które leży 1395m n.p.m. Dla nas ciepła herbatka i tradycyjnie zupa pomidorowa z ryżem a brat Macieja i ich tata ruszyli w dalszą wędrówkę nad Czarny Staw 1580m n.p.m., czyli kolejne 4 km. do przejścia. Minusem w schronisku jest, iż  jest tylko płatność gotówką, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Suma sumarum  w drogę powrotną ruszyliśmy około godziny 17-ej, by przy blasku księżyca, idealnej ciszy, rześkiego powietrza   dotrzeć na parking do auta. Wyprawa zajęła nam 4 godziny, przetuptaliśmy  prawie 18km.

Spacer Dolinami Tatrzańskiego Parku Narodowego też jest ciekawy. My ze względu wózka i starszej osoby wybraliśmy się do Doliny Strążyskiej a dwa Babcia Maćka chciała opowiedzieć zdarzenie jakie miała, gdy kilkanaście lat wstecz odpoczywała ze swym mężem po wędrówce górskiej. My zaś wróciliśmy do wspomnień, gdy ze starszym synem Markiem ( miał wówczas 7 lat ) rozpoczeliśmy wspinaczkę na Giewont właśnie wchodząc szlakiem od tejże doliny.

Słoneczna pogoda dostarczała uroków piękna krajobrazu pod grubą warstwą śniegu, przez co szliśmy wolno dość szeroką ścieżką wzdłuż płynącego Strążyskiego Potoku usianego wieloma kamieniami. Minęliśmy polaną Młyniska, gdzie jest leśniczówka TPN

Droga cały czas pnie się delikatnie w górę, daje to się odczuć przez nachylenie i spotykane od czasu do czasu spiętrzenia wody Strążyskiego Potoku. No cóż idziemy dalej, Janusz ciągnie Maćka z pomocą liny doczepionej do wózka a ja go steruję z tyłu, zaś Marek i Babcia podążają za nami swoim tempem. Po drodze mijamy na szlaku skałę zwaną Skałą Jelinka, gdzie zamocowano metalowa tablicę wraz z popiersiem, upamiętniającym działalność czeskiego pisarza Edwarda Jelinka, działacza na rzecz przyjaźni czesko-polskiej i miłośnika Tatr.

Widoki stają się coraz bardziej wzniosłe, ukazuje się piękna panorama szczytu Giewontu wraz ze swymi potężnymi majestatycznymi ścianami i widocznym na szczycie krzyżem. Wreszcie docieramy na Polanę Strążyską, tutaj w bufecie zamawiamy gorącą herbatkę i Babcia opowiada anegdotę. Okazuje się, że swego czasu po zejściu z gór odpoczywali przy stołach które tu są na polanie, jadła jabłko i wpatrywała się w panoramę magicznego Giewontu, nagle turyści się śmieją, ona nie wie dlaczego? Cóż, okazało się że miała jabłko w ręku podniesionym za ramię do którego podszedł zaprzyjaźniony jelonek i to jabłko jej wyjął z ręki.

Po odpoczynku, wykonaniu kilku pamiątkowych zdjęć wróciliśmy na kwaterę, ale w drodze powrotnej Maciej poprosił że chce się napić wody bezpośrednio z potoku, co uczyniłam podając mu ją w dłoniach. Określił ją jako aksamitnie zimną:-)

Ogólnie wyjazd bardzo udany, tym bardziej że rodzinny, pokoleniowy, był czas na wspomnienia, rozmowy, wycieczki a najważniejsze że Maciek dał radę wydolnościowo, sprzęt nie zawiódł (ssak,pulsoksymetr, respirator) i Babcia też zdała egzamin wysiłkowy, w końcu 91 lat życia zobowiązuje.